Trailer

Published on December 2016 | Categories: Documents | Downloads: 77 | Comments: 0 | Views: 595
of 3
Download PDF   Embed   Report

Our trailer idea

Comments

Content

Wilgotna kostka brukowa traktu handlowego z Krossos do Werdy lśniła w słabym świetle
ulicznych latarni naftowych. Krople deszczu opadające głośno na precyzyjnie docięte i ułożone
w mizerny wzór  kamienie powodowały wrażenie, że światło tańczy radośnie zadowolone z
pogody. W oddali słychać było rytmiczne stukanie i skrzypienie sędziwych desek.
Na jednym ze słupów wisiał spory kawałek papieru ze starannie wydrukowanym tekstem
i ryciną. Człowiek, którego podobizna widniała na arkuszu posiadał zimne, pełne zadumy
spojrzenie, ciemny skórzany cylinder, a w jego ustach oszpeconych pionową blizną tliło się
cygaro. Zaraz poniżej widniał napis „Poszukiwany Robert Spencer! 1000 terrów za informację o
jego miejscu pobytu lub pięciokrotność tego za jego głowę! Podpisano: detektyw naczelny
gwardii Wielkiej Unii­ Tom Burton”.
List gończy porwany silnym wiatrem poszybował bezwiednie zdany na jego kaprys i
przeleciawszy kilka metrów delikatnie opadł na drogę. Unosząc się na powierzchni kałuży stawał
się powoli nie do odczytania pod wpływem wody. Zanim jeszcze atrament na arkuszu całkowicie
zanikł obite metalem koło wozu przejechało po nim zanurzając go całkowicie pod wodą.
Powóz prowadzony przez bosego woźnicę poruszał się jednostajnym tempem w stronę
pierwszej bramy Werdy­ stolicy okręgu. Wewnątrz wozu osłonięty przed deszczem mężczyzna
spokojnie zaciągnął się cygarem i wysłuchawszy fragmentu melodii nuconej przez kierującego
towarzysza równie opanowany wypuścił dym wprost w kierunku jednostrzałowego karabinku
opartego o fotel naprzeciwko.
­ Lubię tę pieśń, Williamie­ rzekł na tyle głośno, aby woźnica go usłyszał. ­ Cieszę się, że robimy
to razem.
­ Ja również, przyjacielu.. Ja również.
W międzyczasie kilkadziesiąt metrów dalej grupa trzech strażników starała się rozgrzać
na posterunku popijając ledwie ciepły wywar niewiadomego pochodzenia. Jedyną osobą, która
zdawała się nie zwracać uwagi na temperaturę był bosy mężczyzna o rubinowych oczach.
Opierając się o żelazne żebro zamkniętej bramy wpatrywał się ciemność, która spowiła trakt.
­ Ktoś nadjeżdża­ powiedział prostując się i zasłaniając dłonią oczy przed światłem ogniska
rozpalonego przez pozostałych strażników. ­ Tak... powóz mieszczański... Kolejny znajomy
naczelnika, który zmiesza nas z błotem jeżeli go nie wpuścimy? ­ rzucił szyderczo..
­ Jego problem. Kurwie syny myślą, że zakaz wstępu do miasta nocą ich nie dotyczy... ­
odpowiedział mężczyzna w skórzanej zbroi zdobionej dziwnym metalem i z szablą u pasa.
William zatrzymał konie w odległości dziesięciu metrów od strażników i puścił lejce
oczekując, że sami do niego podejdą. Nie pomylił się. Cała czwórka ruszyła w kierunku dorożki,
lecz dwaj wcześniej rozmawiający zatrzymali się po kilku metrach. Podchodzący do furgonu z
prawej strony gwardzista odpiął z ledwie słyszalnym trzaskiem kaburę i sięgając po rewolwer
protekcjonalnie krzyknął do woźnicy:
­ Nie wiesz, na ciężkiego chuja Krola, że nocą do miasta nie wpuszczamy? Uchwała Rady
sprzed pół roku.
­ Ja tylko prowadzę. Pytać Ministra. ­ odpowiedział William wskazując głową na kabinę.
­ M­Minister? ­ mocno zdenerwowany strażnik przerwał na chwilę, aby odetchnąć po czym
kontynuował, tym razem już oficjalnie­ Pan Minister jest wewnątrz?
­ Nie... na dachu odpoczywa, bo miał kurewsko ciężki dzień­ odpowiedział ironicznie woźnica

ledwie powstrzymując się od śmiechu.
Strażnik ruszył niepewnym krokiem w kierunku drzwi, podczas gdy drugi gwardzista
zauważywszy gliniane naczynie leżące na ławeczce obok Williama zwrócił się do niego:
­ Zimna noc, co? ­ Zapytał z lekkim uśmieszkiem wskazując na butelkę­ W taką pogodę trzeba
się rozgrzać.
­ Powiedzmy – odrzekł William z tak poważną miną, że nawet sama Śmierć bałaby się
kontynuować rozmowę.
Sięgając dłonią do klamki niewielkich drzwi rewolwerowiec rozpoczął przemowę:
­ Panie Ministrze, niestety nocą do miasta nie wpusz... ­ otwarłszy kabinę zamarł w bezruchu, a
serce podskoczyło mu do gardła. Nie wiadomo czy był bardziej przerażony wypolerowanym
rewolwerem wycelowanym między jego oczy czy raczej tym kto tą broń dzierżył. Ostatkiem woli
zmusił się do wykrzyknięcia:
­ To Spen... ­ jednak nie dane było mu skończyć, bowiem ołowiana kula przeszyła jego czaszkę
na wylot.
William błyskawicznym ruchem sięgnął po naczynie i wyciągając korek zeskoczył z
powozu. Gdy tylko jego stopy dotknęły mokrego bruku oczy zapłonęły mu nienawiścią, a ze
słoika wydobyła się niewyobrażalnie wielka ilość sypkiej ziemi, która zdając się nie zważać na
grawitację jednolitym słupem wystrzeliła w kierunku pobliskiego strażnika. Ziemia unosząc
mężczyznę w powietrzu wsypała mu się niczym ciecz do gardła i cisnęła nim o kostkę brukową
pozostawiając leżącego i krztuszącego się krwistym błotem.
Gwardzista z szablą ruszył biegiem w stronę Williama, który wyczekawszy
odpowiedniego momentu ruchem dłoni pokierował swoim żywiołem powalając szermierza na
łopatki. Szykował się do dobicia go, jednak przeszkodziły mu w tym strumienie ognia płynące z
paleniska na posterunku wprost na niego. Szybkim gestem postawił przed sobą kamienną
ścianę, która wysunąwszy się spod ziemi ochroniła go przed niechybnym spłonięciem.
Podczas, gdy William bronił się przed atakiem gwardzisty­ Maga Ognia, Robert
wyskoczył z kabiny trzymając w dłoni karabinek. Nie zawahał się nawet chwili przed czystym
strzałem w kierunku wrogiego maga. Przez głowę przemknęła mu myśl „To nie może być tak
łatwe” gdy zobaczył ognisty krąg, z którego strażnik utworzył wokół siebie coś na kształt kokona.
Po przeładowaniu broni i ponownym wycelowaniu oczekując na dogodny strzał nie zauważył
szermierza podnoszącego się ze swojego niedoszłego brunatnego grobu.
Ten, po szybkiej ocenie sytuacji, rzucił się na Roberta mocnym ciosem szabli
przecinając lufę jego karabinu. Zniecierpliwiony Spencer wyciągnął błyskawicznie swoją szablę i
ustawił się do pojedynku ze strażnikiem. W tym samym czasie William powiększał coraz
bardziej kamienną ścianę mając nadzieję, że uda mu się podstęp. Mag ognia opuścił swój kokon
i ciskając w obronę przeciwnika ognistymi pociskami starał się ją zdruzgotać.
Po wymianie kilku ciosów ze strażnikiem Robert pozwolił, aby ten zbliżył szablę
niebezpiecznie blisko krtani Spencera. Blokując pionowo trzymaną szablą broń gwardzisty,
miłośnik cygar wpatrywał się w oczy przeciwnika, które przepełnione były pewnością siebie. To
przekonanie zniknęło z twarzy szermierza, gdy dostrzegł, że z rękojeści szabli Roberta
podniosła się niewielka lufa wycelowana wprost w jego serce. Gwałtowny strzał towarzyszący
myśli „Cóż to za kurewstwo?!” były ostatnimi rzeczami, których szermierz doświadczył w
swoim życiu.

William, zmęczony już walką uznał, że jego ściana jest wystarczająco wysoka do
zamierzonego celu i zdecydowanym ruchem rąk zachwiał nią. Mur, pękając przy podstawie,
zaczął opadać niczym powalone drzwi w kierunku maga ognia. Ten, krzycząc w przerażeniu
próbował odskoczyć na bok, jednak kamienny blok był zbyt szeroki i rozgniótł go po bruku
niczym silne dłonie mężczyzny druzgocą orzecha.
Robert Specer i William Todding ciężko oddychając się ruszyli w kierunku bramy. Mag
położył dłoń na ramieniu towarzysza i szepnął:
„Chodź, przyjacielu, odbierzmy co nasze!”

Sponsor Documents

Or use your account on DocShare.tips

Hide

Forgot your password?

Or register your new account on DocShare.tips

Hide

Lost your password? Please enter your email address. You will receive a link to create a new password.

Back to log-in

Close